Drogi czytelniku, jeśli masz wrażenie, że z każdej
strony, wali ci się świat, masz poczucie, że jesteś z tym wszystkim sam, że nie
wiesz, co i jak robić, że nie masz wsparcia, że czujesz się bezsilny, choćby przez
łzy i zaciśnięte zęby, powtarzaj, „to minie, to jest po coś, nie rozumiem jeszcze,
po co ale wiem, że dam sobie radę!” Połóż się na podłodze, na plecach, na znak
krzyża, oddychaj przeponą i powtarzaj, że dasz sobie radę, bo dasz!!! Może
teraz tego nie czujesz i w to, nie wierzysz, ale dasz!!!
Po co o tym piszę? Moi drodzy, pierwszy miesiąc Nowego
roku, już za nami. Ja właśnie złapałam oddech i uderzyła mnie niesamowita myśl.
Myśl, że, po, co ja tak gonię? Że nie muszę nikomu, z niczego się tłumaczyć. Z tego,
dlaczego to, czy tamto, dlaczego jeszcze w punkcie „A”, a nie już „B”? Złapałam
się na tym, że biegam z kartką, z celami, marzeniami, pragnieniami, biegam i odhaczam,
a prawdziwe, życie mija obok, ucieka, prześlizguje się
przez palce. Declan
Coyle niesamowicie opisał to w swojej książce „Zielona platforma” w rozdziale „It’s
so easy to miss the Gorge”. Więc zwalniam i oddycham. Nie ważne, kiedy dojdę tam,
dokąd zmierzam, ważne, czego doświadczam w tej podróży. Pierwszy miesiąc 2017
minął i czuję, że to mój czas na podsumowanie i rozrachunek roku poprzedniego.
2016 rok nazwałabym rokiem dla mnie „kryzysowym”, to
był bardzo ciężki rok, pełen wyzwań i kopów chyba w każdej sferze mojego życia,
od zdrowia po rodzinę, przez karierę i wszystkie inne. Nie chyba, ale na pewno,
w każdej. Teraz oddycham spokojnie i cieszę się świeżym powietrzem. Już nie
czuję tego ciężkiego, skisłego, ulotniło się przez szeroko otwarte okna, w
ostatnim dniu starego roku. Wyniosłam bardzo wiele lekcji, ale parę blizn
pozostało, będę je nosiła dumnie jak trofea, bo kolejny raz przekonałam się jak
cholernie silną jestem kobietą.
To był rok, w którym najbardziej ucierpiało moje poczucie
bezpieczeństwa. Nie chcę opisywać wszystkiego, tylko, dlatego, że towarzyszyły
mi i były zaangażowane w tych momentach inne osoby i chce uszanować ich
prywatność. Więc dostaniecie tylko naparstek moich doświadczeń. Naparstek w
okrojonym skrócie, resztę przelałam na papier, bo wierzę, że co przelane na
papier traci swoją moc, albo zyskuje, ale tu wiem, że traci.
Zacznę od tego, że straciłam swój rodzinny dom, który
był dla mnie symbolem bezpieczeństwa. Odchorowałam tą stratę tzn. wiem, że ona
stała się po coś i wiem, po co, nie postrzegam tego już w kategoriach straty,
tylko po prostu doświadczenia. Choć czas, aż to wszystko przetrawiłam nie był
taki krótki i łatwy, jakby się mogło wydawać.
Ktoś chciał się włamać do mojego mieszkania, w biały
dzień, gdy w nim byłam. Najpierw ten ktoś mnie obserwował, przez dziurkę od klucza
i gdy podeszłam do drzwi, nawet nie drgnął, nie wzruszyło go to. Patrzyłam, na
twarz bez żadnych emocji. To co wykrzyczałam, też nim nie wzruszyło, schował się
za futrynę, po czym po paru sekundach wychylił się znowu i patrzył na mnie z
zimnym wyrazem twarzy. Miałam wrażenie, że karmi się moim strachem. Może i
naprawdę karmił, w końcu miał, czym, bo naprawdę się bałam. To ten moment, w
którym strach to strach, a nie tylko obawy.
Szlachetne zdrowie też dawało we znaki, mam nadzieję,
że to, co przyszło, już nie wróci. Że i w tym temacie dałam radę do końca, tak
czy inaczej już się nigdzie nie spieszę i cieszę się dzisiaj. I popieram
ziołolecznictwo, medytację, pracę nad przekonaniami, i moc tkwiącą w naturze.
Przede mną i Karolem tez pojawiło się, wyzwaniowo - kryzysowo,
ale wiem, że czego doświadczyliśmy, mimo, że pokiereszowało to i wzmocniło, tak
to czuję i widzę.
Doszło do momentu, w którym wszystko, z każdej strony
nawarstwiło się i atakowało systematycznie z coraz to większą siłą i z coraz to
wyszukaną kombinacją nowych ciosów. Pozostało mi już tylko, (aż) się modlić. I
nie modliłam się, żeby się ułożyło, żeby było dobrze tzn. tak jak myślałam, że
dobrze wyglądać powinno. Modliłam się o siłę, żebym przetrwała te ciężkie
doświadczenia, żebym dała radę, przetrwała silnie to, czego doświadczam oraz to,
co jeszcze ma przyjść, co jest przede mną. I przetrwałam. Ja i moje trofea.
Rok 2016 zakończyłam, w towarzystwie niesamowitych
osób, 31 grudnia 2016 był dla mnie najszczęśliwszym dniem w roku,
najspokojniejszym, wolnym i szczęśliwym. Jakbym narodziła się na nowo. To był
bardzo ważny dla mnie dzień i jestem wdzięczna osobą, które mi towarzyszyły.
Teraz pracuję wolno, bo nigdzie mi się nie spieszy.
Mam i znam tyle metod, technik itp., że wiem, że tam gdzie chcę dojść, dojdę,
nie może być inaczej. Ale w moim tempie i na moich zasadach.
Jak to mówi Jacek Walkiewicz, „jeśli z czegoś nie da
się wyjść, do trzeba to po prostu przejść.” Moi drodzy, jeśli i wy macie kryzys
w jakiejś lub w wielu dziedzinach i wydaje wam się, że sił brak i jest
beznadziejnie, to, nie traćcie wiary i nadziei, one często działają cuda większe
niż czyny. Czasami trzeba zaufać, przeczekać i doświadczać. Dacie radę!
Cierpliwego doświadczania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz